Overwatch powoli wychodzi z cienia i zaczyna coraz pewniej rozpychać się na rynku gier esportowych. Na ile jest to kwestia znakomitej gry, a na ile efekt świetnej kampanii reklamowej, której dobrym przykładem jest afera pośladkowa dotycząca jednej z grywalnych postaci? Czy OW może stać się grą esportową, która przyciągnie do siebie wierną grupę fanów? Dlaczego organizacje esportowe już teraz inwestują w nową grę Blizzarda? O tym dowiecie się czytając dalszą część wpisu.
Organizacje inwestują bo mają w tym cel
Powód dla którego bardziej znane organizacje esportowe już teraz inwestują w dywizje Overwatcha jest bardzo prosty. Wynika to z ich doświadczenia, które jednoznacznie wskazuje na to, że moment po wyjściu danej gry, daje największe możliwości na zdominowanie jej sceny. Chcecie jakiś przykład? NiP w początkach istnienia CS:GO. Zespół, który w 2015 miał problemy z zakwalifikowaniem się na majora, w latach 2012 – 2013 był najlepszym zespołem na świecie, który dominował wszystkie pozostałe ekipy. Możemy się tutaj spierać, dlaczego GeT_RiGhT i spółka, obecnie nie notują już tak kosmicznych wyników jak wtedy (Występ na tegorocznym MLG jest chyba ich najlepszym wynikiem od x czasu). Moim zdaniem, było to spowodowane rozwojem sceny, która w tamtym okresie, była złożona z graczy, którzy dopiero przechodzili na nową platformę. NiP, który od samego początku reaktywacji (wcześniej organizacja ta funkcjonowała przez pewien okres czasu na scenie CS 1.6) związał swoją przyszłość z CS:GO, miał przewagę w ilości godzin poświęconych na zrozumienie mechaniki nowej gry. Dzięki temu, przez 2 lata zawodnicy Ninjas in Pyjamas byli zawsze o krok przed przeciwnikiem. Oczywiście wraz z rozwojem profesjonalnej sceny, przewaga NiPu stopniowo malała i począwszy od 2014 ich dominacja zaczęła słabnąć.
Można zyskać fundusze
Ze zdobyciem dominacji na scenie nowej gry, wiąże się nierzadko jeszcze jeden ważny profit – mianowicie kasa. Obecnie producent gry, który chce żeby jego tytuł odniósł sukces na scenie esportowej (lub scenie multiplayer), musi na samym początku zainwestować ogromne środki w promocję. Często, dzieje się to poprzez dofinansowywanie oficjalnych turniejów. Jeżeli więc dana organizacja przypadkiem zdobędzie skład, który wygra kilka tego typu turniejów z rzędu, to może spać spokojnie, bo nie musi się martwić o finansowanie przez najbliższe 2 lata.
Kto będzie grał?
OW będzie nastawione na dwie grupy graczy. Pierwsza, to oczywiście zawodnicy dotychczas reprezentujący teamy w grach: Quake, Battlefield, Unreal, Team Fortress 2, Call of Duty itd., którzy zwęszą szansę i będą starali się utworzyć silny zespół w Overwatchu. Druga grupa, to tzw. casuale, którym gra się spodobała i będą chcieli w nią pograć trochę dłużej. Oczywiście w późniejszym czasie, to ta druga grupa docelowa będzie dla Blizzarda ważniejsza, jednak na razie esport będzie musiał się kręcić wokół tych pierwszych. Czy jest wokół czego robić scenę? To zależy od wielu czynników. Osobiście nie wyobrażam sobie, żeby gracze mający po 40 lat, posiadający stałą pracę i 2 dzieci na karku, byli odpowiednimi osobami do ciągnięcia tego wagonu z nazwą „profesjonalna scena esportowa”. Co innego zawodnicy rozpoczynający swoją przygodę z gamingiem lub będący w wieku idealnym do odnoszenia największych suckesów (20-25 lat). Pytanie tylko, ile takich osób znajdzie się w OW? Moim zdaniem zdecydowanie zbyt mało, żeby ów scena mogła rywalizować z innymi.
Wczesna beta zabetonowała scenę na rok
Polityka Blizzarda, która koncentruje się wokół zamkniętej bety, trwającej dłużej niż kilka miesięcy, jest chyba jednym z największych problemów OW (podobnie jak i SC2). Do czasu, gdy beta stanie się otwarta lub przekształci się w pełnoprawny tytuł, scena gry jest już najczęściej utworzona i ciężko jest przebić się nowym graczom do czołówki. Nie chodzi oczywiście o to, że nowy gracz ma od razu brać udział w najważniejszych turniejach, ale skoro jest wydawana nowa gra, to jednak szansę na zaistnienie w niej powinni dostać wszyscy nowi gracze, a nie wybrane osoby, które mają znajomości na scenie esportowej. Ten kto ma wcześniejszy dostęp do gry – ma możliwość stworzenia sobie przewagi nad resztą graczy – co niestety, ale betonuje scenę na dłuższy okres czasu.
Co się stanie po roku czasu?
Dużo będzie zależało od tego ile kasy zamierza wydać Blizzard na promocję nowego tytułu. Jeżeli producentowi uda się przekonać inne firmy do inwestowania w ich tytuł, to Overwatch może zagościć na scenie esportowej na dłużej. Pytanie tylko, czy nakłady poniesione na promocję gry, przełożą się na przyciągnięcie nowej rzeszy fanów? Moim zdaniem, jest to sprawa dyskusyjna. Gdybym był zainteresowany rywalizacją esportową w OW, a nie miałbym dostępu do wczesnej bety, to raczej bym odpuścił sobie ten tytuł. Jedyne co faktycznie może przyciągnąć ludzi do OW, to grywalność i dostęp do różnorodnych trybów gry. Pytanie tylko, czy na bazie niedzielnych graczy, da się stworzyć w późniejszym czasie stabilną społeczność, która chciałaby rywalizować w turniejach? Na przykładzie LoLa można powiedzieć, że idzie to zrobić. Trzeba jednak pamiętać, że gdy wychodziła Liga Legend, było to coś nowego. Owerwatch nie jest niczym nowym, ale dzięki zaczerpnięciu elementów z kilku innych gier multiplayer, na pewno jest ciekawą alternatywą dla pozostałych tytułów. Ostateczna decyzja będzie zależeć od graczy, którzy w takim przypadku będą najlepszymi recenzentami tego tytułu.
Marcin „nisu” Rusin
RDV
Właściciel bloga Ingaming. Kiedyś orędownik esportu, dzisiaj fan gier single player oraz seriali i komiksów.