Mam nieodparte wrażenie, że Maszyny Zagłady nie wykorzystały potencjału, jaki drzemie w Lidze Sprawiedliwości.
Powrót Ligi Sprawiedliwości w ramach DC Odrodzenie miał być w pewnym sensie nowym otwarciem dla tej grupy superbohaterów. Możliwe, że takowym jest, ale bliżej mu do otwarcia parasola w… No sami wiecie gdzie.
Kwestia priorytetów
Jeżeli jesteście fanami bohaterów spod szyldu DC, to zapewne i tak zaopatrzycie się we wszystkie tomy dotyczące wspomnianej Ligi. Jeżeli jednak macie zupełnie inne priorytety w życiu i np. lubicie czytać tylko te ważniejsze lub ciekawsze komiksy, to pierwszy tom Ligi Sprawiedliwości możecie sobie darować.
Fabuła bez polotu
Sama historia – czy raczej historie zaprezentowane w tym albumie są… Zwyczajnie słabe. Zaczyna się od ataku obcych, którzy próbują przejąć kontrolę nad ludzkością. Gdy nasi bohaterowie odpierają ataki najeźdźców, pojawia się kolejne zagrożenie w postaci tzw. Rodziny (która będzie istotna w kolejnych tomach).
Ważną rolę zaczynaj tutaj odgrywać także konflikty pomiędzy samymi herosami. Na pierwszą linię wysuwa się Batman oraz Superman, którzy dziwnym trafem, nie przepadają za sobą.
Tam gdzie kończy się zaufanie
Ten pierwszy nie zamierza ufać nowemu człowiekowi ze stali, który trafił na tę konkretną Ziemię po wydarzeniach z Convergence. Brak zaufania ze strony reszty Ligi Sprawiedliwości mógłby być dobrym punktem wyjścia, gdyby sam wątek nie okazał się tak przewidywalny i sztampowy, jak bywa to zwykle w przypadku komiksów o superbohaterach. Ostatecznie to Clark staje się najważniejszym elementem układanki, który ratuje naszą planetę przed wielkim kataklizmem. Kto by się spodziewał..
Bracia Lanterni – jak ja ich nienawidzę!
Jeżeli jednak myślicie, że wątek główny stanowi największy problem tego komiksu, to niestety, jesteście w błędzie. Choroba rozchodzi się dalej – bo aż na postacie drugoplanowe. Do nich możemy zaliczyć dwójkę Zielonych Latarni: Simona Baza oraz Jessicę Cruz. O ile ten pierwszy zwyczajnie nie wkurza nas swoim tekstami, o tyle Dżejsika to istny koszmar każdego scenarzysty. Niby Green Lantern, ale wątpi w swoje umiejętności – czym zaprzecza założeniom Zielonego Światła. Niby nowy rekrut Ligi, ale już flirtuje z Flashem.. W efekcie otrzymujemy postać, która nie dość, że jest zwyczajnie denerwująca, to w zasadzie nie wnosi nic do fabuły i ciężko ją polubić.
To może kreska?
W przypadku DC jest to chyba standardowy przypadek. Fabuła może być dziurawa jak ser szwajcarski, ale plansze wyglądają zawsze świetnie. Rysunki są dobrze przygotowane, a kolory na poszczególnych kadrach odpowiednio dobrane. Jednym słowem: graficzna strona tego albumu, nadal trzyma pewien poziom, do którego zdążyły nas już przyzwyczaić poprzednie produkcje spod szyldu DC Rebirth.
Ogólna ocena
Nie będę was zwodził i powiem wprost – ze wszystkich dotychczas przeczytanych pierwszych tomów DC Odrodzenie – pierwszy tom Ligi Sprawiedliwości jest chyba najsłabszy. Nie oznacza to jednak, że nie da się go przeczytać. Największą przeszkodę w zapoznawaniu się z Maszynami Zagłady, stanowią niektóre postacie (wspomniana Jessica) oraz wątek główny. Ten ostatni jest zwyczajnie nudny i na dodatek kończy się w bardzo… Dziwny sposób, który niczego nie wyjaśnia czytelnikowi.
Grafiki: Liga Sprawiedliwości: Maszyny Zagłady – Tom 1
RDV
Właściciel bloga Ingaming. Kiedyś orędownik esportu, dzisiaj fan gier single player oraz seriali i komiksów.