A może tak kolejny kryzys w e-sporcie?

Niedawno wspominałem o tym wpisie na facebooku, więc wypadałoby w końcu go opublikować. Nie dlatego, że komuś to obiecałem, ale uważam, że jest to bardzo ważna sprawa, nad którą wypadałoby się trochę bardziej zastanowić. Bądźmy szczerzy, każda zmiana w światowym e-sporcie w sposób pośredni lub bezpośredni odciśnie swoje piętno także na naszym krajowym podwórku. Teoretycznie rynek ten jest bezpieczny, nadal się rozwija, coraz więcej osób w niego inwestuje …  pytanie tylko czy wzięliśmy pod uwagę wszystkie uwarunkowania?

 

Upadek gospodarki Chin

 

Niektórzy z was mogą zapytać się, co ma gospodarka jednego kraju do e-sportu? Okazuje się, że bardzo dużo. Nie od dziś wiadomo, że większość produkcji zlecanej przez największe, zagraniczne koncerny odbywa się w chińskich fabrykach, którym pod względem niskich kosztów, mogą dorównać tylko te hinduskie (przypominam, że nie mówimy tutaj o poszanowaniu praw człowieka tylko o rachunku ekonomicznym). Jednemu krajowi udało się uzależnić prawie wszystkich od ich naturalnych (brzmi to trochę przedmiotowo) zasobów ludzkich. Pomyślcie teraz, co się stanie jeżeli powtórzy się kolejny krach na chińskiej giełdzie i tym razem państwo zadecyduje, że nie będzie interweniować? Produkcja największych przedsiębiorstw niewątpliwie odczuje straty. Przeniesienie fabryk w inne miejsce (bardziej dogodne) zajmie trochę czasu, więc powstaną koszty związane z bezczynnością zasobów produkcyjnych itd., ogólnie wiele branż na tym ucierpi. Dotyczy to także przedsiębiorstw, które od dłuższego czasu wykładają na e-sport niebagatelne sumy. Taki obrót spraw niewątpliwie doprowadziłby do wycofania się większości z nich (przypominam, że e-sport przyciąga inwestorów głównie możliwościami reklamy – jeżeli nie masz czego sprzedawać, to reklama Ci się zbytnio nie przyda).

 

Problemy sektora bankowego

 

Domyślnie  miałem o tym nie wspominać, ale pojawiające się informacje na temat potencjalnych problemów Deutsche Banku, dają wiele do myślenia. Jeżeli ktoś będzie chciał zagłębić się bardziej w kwestię tego, co mogłoby doprowadzić do  ostatecznego upadku jednego z największych banków na świecie, to polecam poszperać trochę w internecie. Na potrzeby tego wpisu chciałbym skupić się jednak na tym, jak takowe bankructwo mogłoby wpłynąć na e-sport. Oczywiście bezpośrednio żaden z graczy tego nie odczuje (chyba, że we własnej kieszeni), jednak cały system bankowy jest ze sobą bardzo ściśle powiązany. Można to przyrównać do efektu domina. W momencie gdy jeden klocek upadnie, kolejne będą się przewracały, aż cała konstrukcja ostateczne runie w dół. Jeden duży bank, może więc pociągnąć za sobą kilka większych i bardzo wiele mniejszych banków.  Jeżeli założymy, że część z firm inwestujących w e-sport ma zaciągnięte zobowiązania w bankach lub przyjmiemy po prostu, że sektor w którym ów inwestorzy działają, jest powiązany z sektorem bankowym, to robi się nieciekawie. Upadające banki będą chciały odzyskać część kwot, do spłacenia których, zobowiązały się przeróżne podmioty gospodarcze. Samo kredytowanie zostanie także wstrzymane, przez co do na rynek będzie trafiało mniej gotówki, a środki przeznaczane na inwestycje praktycznie zanikną (przynajmniej na pewien okres czasu). W takim przypadku nasi e-sportowi inwestorzy, będą zmuszeni wycofać część środków przeznaczonych dotychczas na reklamę (czyli de facto także na e-sport) w celu pokrycia nowych lub dotychczas działających inwestycji. Takie działanie, pozwoli niektórym firmom utrzymać się na rynku – inne niestety splajtują i znikną. Oznacza to, że e-sport straci niektórych sponsorów częściowo (mniej kasy na reklamę = mniej forsy na e-sport), innych permanentnie (część firm wspierających e-sport zwyczajnie upadnie), a potencjalnych nowych, najzwyczajniej nie będzie (w trakcie kryzysów obcina się wszystkie zbędne koszty).

Czy jednak może do tego dojść? Jest to raczej wątpliwy scenariusz. Państwa na świecie dobrze wiedzą z czym będzie się wiązał kolejny kryzys w sektorze bankowym i raczej zrobią wszystko, żeby do niego nie dopuścić. Ryzyko jednak zawsze pozostaje, szczególnie w przypadku niszowych form reklamy (a za taką w wielu krajach uważa się nadal e-sport).

 

Pęknięcie bańki spekulacyjnej w e-sporcie

 

Temat po części dotyczący nadal możliwości wystąpienia globalnego kryzysu – ale nie tylko on może doprowadzić do przerwania tego pięknego snu niektórych progamerów, występujących w państwie środka. Chodzi oczywiście o pensje zawodników grających dla największych firm e-sportowych w Chinach. Dlaczego napisałem firm?  Wszystkie zespoły występujące obecnie w LPLu (odpowiednik LoLowego LCSa EU i NA) obracają setkami tysięcy dolarów i to w zakresie działania organizacji przez jeden miesiąc. Takie podejście jest spowodowane szukaniem przez nowe pokolenie biznesmenów (najczęściej dzieci bogatych rodziców) nowych rynków, gdzie można upłynnić nadmiar gotówki (kasyna już im nie wystarczają).

Pomijając więc wszystkie szczegóły dotyczące tego, co może spowodować zablokowanie kurka z hajsem, możemy bezpiecznie założyć, że pensje zawodników nie będą rosły w nieskończoność i w końcu zaczną spadać. Niestety będzie się to działo w tempie natychmiastowym, zależnym od poziomu nadmuchanej bańki (im większa bańka, tym szybszy spadek).

Jeżeli popatrzeć na to co od około 2 lat dzieje się w kwestii finansów graczy, to chyba każdy myślący człowiek zaczyna sobie zadawać pytanie – za co Ci ludzie dostają tyle kasy? No właśnie, w tym jest problem, że gdybyście zapytali ich przełożonych, nie odpowiedzą wam na to pytanie – bo sami nie wiedzą. Zasada jaka tutaj działa, jest prosta a zarazem idiotyczna. Wyjaśnię to na przykładzie. Są trzy zespoły, nazwijmy je odpowiednio X, Y i Z. X płaci powiedzmy 5 tys. $ miesięcznie dla jednego ze swoich graczy, który jest bardzo rozpoznawalny na scenie. Drużyna Y, zdecydowała, że chce wykupić tego gracza, więc składa mu ofertę, że będzie mu płacić powiedzmy 6 tys. $. Do rozmów włącza się nowo powstały team, który ma za sobą bardzo bogatego inwestora i chce także ściągnąć tego gracza. Nie może zaoferować nic lepszego niż reszta zainteresowanych zespołów poza … pieniędzmi. Oferuje więc pensję zaporową w wysokości 20 tys. $. Schemat można powtarzać w nieskończoność, aż ktoś nie powie stop. Najczęściej pasują te zespoły, które nie mają odpowiednich funduszy. Reszta albo będzie się zadłużać, albo będzie zmuszona oddać się w ręce innego inwestora, który będzie chciał wydać trochę pieniędzy w błoto. Jest jeszcze trzecia opcja – obiecać, a potem nie zapłacić (hi Black Ravens). Niemniej jednak schemat ten, w końcu będzie musiał się zresetować i wtedy może się okazać, że zainwestowane dotychczas pieniądze nie mają jak się zwrócić. Każdy przegrany na tym interesie, będzie swoistym gwoździem do e-sportowej trumny.

Oczywiście Chiny to nie jedyny region, gdzie dzieją się tego typu akcje. Ameryka, Europa, Azja – zaczyna się z tego robić powoli problem globalny, który bardzo szybko może pociągnąć ze sobą wiele osób na dno.

 

Coś jeszcze?

 

Problemy z jakimi będzie musiał się zmierzyć e-sport w 2016 roku, to nie tylko potencjalny kryzys ekonomiczny. To także problemy z zaadaptowaniem się do zmian dokonywanych w kwestii przekształcenia e-sportu w rodzaj dyscypliny sportowej. Nie da się tego zrobić, bez wprowadzenia rozwiązań od lat rozwijanych w ramach tradycyjnych sportów. Model biznesowy będzie odgrywał coraz to większą rolę i wypadałoby, żeby fundusze pozyskiwane od fanów, przekładały się na utrzymanie tej „dyscypliny”. W innym wypadku nadal będziemy uzależnieni od sponsorów, którym zależy tylko i wyłącznie na reklamie oraz powiększaniu  swoich zysków (co jest oczywiście dla nich normalne, natomiast dla nas – graczy dosyć szkodliwe).

 

 

Marcin „nisu” Rusin

RDV

Właściciel bloga Ingaming. Kiedyś orędownik esportu, dzisiaj fan gier single player oraz seriali i komiksów.