amatorski esport

Dlaczego amatorski esport nie jest warty wspierania?

Amatorski esport – słuszna idea wykorzystana w niesłuszny sposób. Czyli o tym, dlaczego ta inicjatywa nie powinna być wspierana.

Jako, że nasi koledzy po fachu zdecydowali się w 2017 przygotować materiał, który opisywał: dlaczego warto wspierać amatorski esport – wypadałoby w końcu naprostować większość tego, co zostało tam napisane. Jeżeli ktoś z was nadal jeszcze myśli, że opłaca się wspierać esport amatorski w takiej formie, w jakiej funkcjonuje on obecnie – to mam dla niego złą wiadomość. Najwidoczniej należy do grona osób działających wewnątrz lub zwyczajnie lubi wywalać kasę w błoto.

Na potrzeby tego wpisu będę używał wielu przykładów ze sceny CS:GO. Dlaczego nie np. z League of Legends? Bo tam scena amatorska zlikwidowała się sama – chociażby poprzez wymagania, które są nieadekwatne do tego co gracze oferują sponsorom/inwestorom/organizacjom.

Czym jest ten amatorski esport?

Pojęcie to jest dosyć umowne. W założeniu miało określać wszystkie inicjatywy esportowe, które nie przynoszą korzyści materialnych, albo mają je przynosić dopiero za jakiś czas. Ingaming też w zasadzie należy do tej grupy (albo należało – o tym w dalszej części) i w zasadzie to tyle. W dobie mody na inwestowanie w esport, pojęcie amatorski, jest przez wiele podmiotów i ludzi zwyczajnie wymazywane ze słownika. Tego typu działanie argumentuje się najczęściej stwierdzeniem, że skoro jest tyle pieniędzy do zgarnięcia, to projekt, który nie pozyskuje funduszy, nie ma prawa bytu. I tutaj właśnie pojawia się największe przekłamanie. Nikt nigdy nie powiedział, że amatorski esport nie pozyskuje funduszy. Jest wręcz przeciwnie. On je musi pozyskiwać, ale nie od sponsorów i inwestorów (a przynajmniej nie w tak dużych ilościach), tylko od graczy, którzy w nim działają. Zabawna definicja?

Stagnacja też musi mieć nazwę

Robi się o wiele mniej śmiesznie, gdy wprowadzimy do tego wszystkiego nowe pojęcie – esport podziemny. Co to takiego? W zasadzie to sam nie wiem. Mam wrażenie, że jakaś grupa dzieci zdecydowała się wprowadzić w Polsce określenie na własną nieudolność i kręcenie się wokół tych samych schematów. W teorii miało to być chyba rozwinięcie amatorskiego esportu. W praktyce jest to wydzielenie z niego pewnej grupy osób, które uważają, że należy im się jakaś nobilitacja w zmian za posiadanie własnej drużyny. Niestety oświecę was. Za moich czasów nazywało się to GRANIEM W GRY MULTIPLAYER lub GRANIEM W KLANIE (i to nie w tym z Maćkiem)!

Nikt nas nie chce – schodzimy do podziemia

Nie twierdzę, że jednym z powodów, dla którego ktoś zdecydował się stworzyć własną mikrospołeczność, jest swoiste wykluczenie. Do takowego niewątpliwie już doszło na polskiej scenie CS:GO. Mamy więc profesjonalne ekipy, które utrzymują się z grania. Mamy półprofesjonalne zespoły, które pokazują się na krajowych turniejach online jak i offline. Potem mamy jakieś cztery tony mułu wymieszanego z piaskiem i cementem. Na samym końcu mamy podziemny esport i matchmaking – poziom w zasadzie jest taki sam i raczej nic nie wskazuje na to, że coś się w tej kwestii zmieni.

Izolowanie myśli

Najgorsze jest to, że dalsza izolacja i zamykanie się na świat zewnętrzny, powoduje, że polski esport na poziomie amatorskim zaczyna powoli odlatywać. Jak inaczej nazwać sytuację, w której grupa goldów zakłada fanpage i próbuje wciskać wszystkim kit, że zajęcie miejsca top5 w jakimś internetowym turnieju na 6 ekip, jest zbliżone do wygrania majora? Czasami zastanawiam się, czy ktoś faktycznie łudzi się jeszcze, że w ten sposób jest w stanie przyciągnąć do siebie jakiegokolwiek sponsora?

Ostatnio widziałem nawet fanpage, na którym znajduje się skradziony ranking HLTV (grafiki nadal mają znak wodny tego serwisu), zaadaptowany pod podziemny ranking graczy CS:GO. Co będzie następne? Ogólnopolski ranking graczy z matchmakingów? Czy może podziemny major PGL ESL ESEA (a nie sorry, już coś takiego było…)?

Na 19-ste miejsce wlatuje Lem000n!Pod ostatnim postem wbiliście 20 like w 25 minut :O więc podnosimy próg co 25 like kolejna pozycja!

Publié par Xenon Esport News sur dimanche 7 Janvier 2018

Brak widocznego rozwoju

To co najbardziej mnie martwi, a zarazem denerwuje, to brak postępów. Obecnie dostęp do źródeł informacji jest praktycznie nieograniczony. Mimo to, nadal zdarzają się osoby, które nie potrafią użyć Wujka Google do sprawdzenia czym jest np. prezentacja biznesowa. Ba! Nawet nie potrafią przeczytać na tym blogu kilku wpisów na temat prowadzenia drużyny lub organizacji esportowej.

Wszechobecne lenistwo

Drużyny – a w szczególności ich kapitanowie i menedżerowie, stali się naprawdę leniwi. Widać to nie tylko w próbach podjęcia współpracy z nami (Jakieś 94% zespołów po usłyszeniu, że trzeba zrobić prezentację biznesową, decyduje się na partnerstwo), ale także w działaniach jakie podejmują na rzecz promowania i utrzymywania pewnych nazw lub marek na scenie. Nadmierne łamanie: regulaminu Facebooka i prawa karnego skarbowego w konkursach (organizowanie loterii), wysyłanie idiotycznych maili do sponsorów czy nawet zgłaszanie swoich drużyn do lepszych organizacji esportowych – przy użyciu metod rodem z 2008 roku. Najwidoczniej tzw. darmowy kosz wafli na tyle zakręcił w głowie polskim graczom, że przestali oni zwracać uwagę na bagno, w którym utknęli.

Niby chodzi o finanse, ale jednak nie…

A skoro jesteśmy przy koszu wafli, to jeszcze ciekawiej wygląda kwestia wymagań. Niektórzy myślą, że jeżeli mają fanpage posiadający 120 lajków, to sponsor zaoferuje im w zmian za reklamę jakąś większą sumkę, bo jest to dla niego opłacalne. Już spieszę z wyjaśnieniami: NIE, NIE JEST! Przykładowo, Facebook za 10 zł oferuje zasięgi posta w przedziale od 360 do 950 wyświetleń. Jak to się ma do fanpage’y, które posiadają poniżej 200 lajków – Słabo? Nieciekawie? Tragicznie? Wybierzcie sobie jedno z tych wyrażeń. W każdym razie, wiele polskich drużyn CS:GO nadal nie potrafi używać matematyki. Efekt jest taki, że ich oferty są albo śmieszne (chcemy wsparcia na poziomie 500 zł za nic), albo kompletnie niekonkurencyjne względem fb, które w zasadzie i tak ogranicza ich koszty funkcjonowania w mediach (trochę więcej w podpunkcie: Rozbieżne cele).

Dziwnym jednak trafem, wymagania wobec podmiotów działających w środowisku, nie funkcjonują w przypadku firm wchodzących z zewnątrz. Chcecie przykład? Ostatnia akcja z pewnym przedsiębiorstwem, które wciskając kit o specjalnej ofercie dla drużyn, promowało zwykłą ofertę dla jednego użytkownika (argumentacja jakoby konto teamowe nie należało i tak do jednej osoby, jakoś do mnie nie trafia – i tak wiadomo, że kasą będzie rozporządzać kapitan czy inny samozwańczy menedżer). Nie muszę chyba mówić, że znalazły się jelenie, dla których stawka 5 zł za polecenie danych osobowych (znaczy się użytkownika), była na tyle kusząca, że drużyny najpierw same się rejestrowały, a potem publikowały posty reklamujące usługę? Najwidoczniej tworzenie ciekawych treści w social mediach, jest mniej warte, niż wciskanie swoim fanom wątpliwej jakości usługi…

Dla kogo ja się produkuję?

I w sumie to nie wiem do kogo trafi ten tekst. Osoby, które tutaj opisałem nie potrafią przeczytać czegokolwiek co ma powyżej 50 słów. Może to moja wina, bo nie potrafię trafić do nich z materiałem, który tutaj publikuję? Obstawiam jednak, że nawet jakbym zrobił filmik powyżej 15 minut, to efekt byłby podobny – czyli żaden. Zostają więc dwie grupy. Pierwsza to: gracze, redaktorzy, menedżerowie, którzy się rozwijają i zapewne widzą to samo co ja. Druga to ludzie z zatorem umysłowym, którzy zaczynają swoje wywody od: Dzisiaj dawanie serwera oraz TS-a to za mało. Faktycznie. Za moich czasów trzeba było robić na te rzeczy składki, a w przypadku gdy prowadziłeś multigaming, musiałeś jeszcze postawić własną stronę internetową i zadbać o odpowiednie grafiki. Podpowiem tylko, że te rzeczy nie były za darmo – a przynajmniej trzeba było poświęcić na nie trochę czasu (w ekonomii pieniądz przynajmniej w części odpowiada za czas potrzebny na wykonanie danej czynności).

Rozbieżne cele

Obecnie koszty stworzenia własnej: drużyny, klanu, organizacji, zmalały praktycznie do zera (podziękujcie Facebookowi i darmowym grafikom). Natomiast wymagania graczy (głównie te finansowe) wobec: organizacji, sponsorów i inwestorów, wzrosły do niebotycznych rozmiarów. Jak na dłoni widać więc sprzeczne cele do których dążą wszystkie strony. Drużynom zależy na dalszym cięciu kosztów operacyjnych. Sponsorzy i inwestorzy wolą wydawać mniej, ale na większą skalę (nie opłaca się finansować w całości jednego przedsięwzięcia esportowego). Organizacje próbują bilansować swoje działania poprzez pozyskiwanie pieniędzy i drużyn przy jak najmniejszym wysiłku (nie opłaca się zaginać dla kogoś, kto ma nas w poważaniu). Gracze natomiast oczekują większych pieniędzy dla siebie. Efekt jest taki, że wszyscy lecią ze sobą w ch**a.

Pora wybrać

Amatorski esport w naszym kraju musi pójść jedną z dwóch dróg. Co najśmieszniejsze, wszystko w tej kwestii zależy od samych graczy. Pierwsza z nich, to obniżenie wymagań przez zawodników i zaakceptowanie niskich kosztów funkcjonowania drużyn oraz organizacji. Druga, to zwiększenie własnych nakładów na drużyny ze strony samych graczy – co może znacząco podnieść wkład finansowy oferowany przez sponsorów i inwestorów.

A co z nami?

Jeżeli w najbliższym czasie nic się nie zmieni, to my jako Ingaming, będziemy musieli zareagować. Podniesiemy nasze wymagania oraz zaczniemy oszczędzać i ciąć koszty tam, gdzie jest to tylko możliwe. Skoro nie ma chętnych na darmową wiedzę – to może przestaniemy ją udostępniać publicznie? Partnerstwa usuniemy, a porady – przestaniemy dawać za darmo.

RDV

Właściciel bloga Ingaming. Kiedyś orędownik esportu, dzisiaj fan gier single player oraz seriali i komiksów.